Zapowiedź
Program
Zdjęcia
Turnieje
Podziękowania
Wyniki sportowe
Piszą o nas
i do nas
Splinterki
Kadra

Splinterki

PIKULKA

Jedna z sympatyczek Obozu, przyglądając się n-tej wersji n-tych materiałów prasowo-propagandowo-internetowych, zadumała się na dłużej nad n-tą wersją nazwy Obozu. W użyciu było kilka, choć ta najważniejsza brzmiała: Czwarty Brydżowy Ogólnopolski Obóz Młodzieżowy Ursynowsko-Natolińskiego Towarzystwa Sportowego ( Prywatnej Inicjatywy ) Kulka 18-30 Lipca 2004. Ufffff ! W skrócie: 4 BOOM ( pi ) Kulka 2004.

Czytała, myślała, rozpatrywała ... wyraźnie coś ją niepokoiło. W końcu, po dogłębnej analizie wszystkich członów nazwy, padło finalne pytanie:
- A dlaczego "Pikulka" ????



IMIENIA ELY CULBERTSONA ?

Na kilka tygodni przed rozpoczęciem Obozu wszystko było dopięte na ostatni guzik. Skalkulowane, zaliczkowane, obiecane. Jednak polskie normy sprawiły, że tuż przed rozpoczęciem BOOM-a sprawy stały niemal ( eufemizm ! ) w tym samym miejscu. Szczęśliwym zbiegiem okoliczności, dwa dni wcześniej, dla nabrania sił przed przyjazdem uczestników, udał się do Kulki CHE Maliszewski i coś drgnęło ( och, znowu eufemizm ! ) ... Sił, co prawda, nie nabrał ale prawie wszystko ( ... jeszcze jeden ?! ) zostało zrobione na czas.

Marzyło się, by centralnym punktem, sercem i pulsem Obozu było boisko do siatkówki. Pełno-wymiarowe, pięknie położone między pawilonami. Jednak to, które istniało "od zawsze" nie bardzo się nadawało dla niezłych siatkarzy, jakimi od lat na BOOM-ach okazują się młodzi brydżyści. Dziury po kretach, kamienie i nierówności powodowały, że tam gdzie amator przeżyje, tam siatkarz może zrobić sobie krzywdę ! Po długich deliberacjach i kalkulacjach Ośrodek zdecydował się ( ku dozgonnej wdzięczności obozowiczów, którzy potem przez 12 dni eksploatowali po 20 godzin na dobę ) zainwestować w boisko do plażówki. Piach, to jest to ! Trzeba było tylko - bagatelka - zerwać darń, powyciągać kamienie, wypoziomować teren i nawieźć kilka ciężarówek piachu. Było na to kilka tygodni ..

Po uruchomieniu prac nad boiskiem, okazało się, że są czynności łatwiejsze, trudniejsze i niemożliwe. Do łatwych należało zrywanie darni i operowanie grabkami. Do trudnych, wyciąganie kamieni i poziomowanie. A do niemożliwych ... Szczególnie uciążliwy okazał się jeden kamień. Niczym troll siedział w ziemi, a im bardziej się go obdziubywało z rozmaitych stron, tym bardziej się napuczał, poszerzał i rozrastał. Kiedy już osiągnął rozmiary zabytku przyrody I klasy - prace zostały wstrzymane. Zebrane naprędce konsylium orzekło, że więcej zrobić się nie da, że można go co najwyżej: a/ przewrócić na drugą stronę, gdzie pewnie będzie bardziej płaski; b/ ściąć mu wystający czubek, wtedy na pewno będzie bardziej płaski; c/ przysypać piachem i udawać, że go tam wcale nie ma. Na to znowu przyplątał się Maliszewski i oświadczył, że: a/ kamień nie może sięgać do samego jądra Ziemi; b/ można sprowadzić traktor i wyciągnąć to-to łańcuchem; c/ słowo się rzekło, kobyłka u płotu... Co i ( z pewną modyfikacją - kamień ostatecznie wyciągnęła ciężarówka dowożąca piach ) okazało się prawdą !

Tak to Ośrodek "Joanna" w Kulce - dzięki brydżowi - zyskał dwie dodatkowe atrakcje. Boisko do siatkówki plażowej i wspaniały głaz z głębin Ziemi. I oczywiście patrona obu obiektów. Tylko, czy powinien nim być Ely Culbertson, Piatnik czy .... ?



PRO PUBLICO BONO

Miejsce na każdy kolejny BOOM jest niezwykle starannie wybierane. Jednym z podstawowych kryteriów jest odległość od najbliższego, ogólnodostępnego sklepu spożywczego. Najogólniej: im dalej - tym lepiej ! Zmniejsza to znakomicie ilość przejedzeń słodyczami i chipsami, nieautoryzowanych wypraw z plecaczkami itp.. - ze szczególnym naciskiem na " itp.".

Tak też było i tym razem. Starannie wymierzone 2 km do Orżyn i 3 km ( i to przez las ) do Nowych Kiejkut przeważyły szalę na korzyść Kulki. Tym bardziej, że grupa osób gadająca o rozdaniach pokonuje taką odległość w ok. godzinę ( a z obciążeniem nawet więcej ), a tego już się nie da nie zauważyć. Jednak nigdy nie jest tak, jak się zaplanuje ! Już na zeszłorocznym, rogowskim Obozie opatentowany został sposób przenikania przez zamknięte w nocy na klucz drzwi ośrodka, a co zostało wykryte dopiero dzięki tajemniczemu zniknięciu Prezesa pod koniec turnusu ( patrz: strona BOOM 3 ). Muszaki, Zakopane i Szamotuły też miały swoje tajemnice.

W tym roku nie było inaczej. Żadne grupy towarzyskie na dłużej nie znikały, a linie zaopatrzeniowe najwyraźniej funkcjonowały w najlepsze. I dopiero gdzieś w połowie Obozu, dzięki - opartej na własnych, przedwiecznych doświadczeniach kadry - dogłębnej znajomości natury ludzkiej, coś zaczęło świtać. Otóż, dużym powodzeniem cieszyły się ośrodkowe kajaczki. Nawet ci, co to do sportu i rekreacji zachowywali zdecydowany dystans a jakikolwiek wysiłek był im obcy, brali czasami kajak i udawali się pokontemplować przyrodę. A, jak wiadomo, wiosłowanie to dla nienawykłych organizmów znój ponad miarę. Chwila refleksji i ... nawet nieuzbrojonym okiem było widać, co dalej. Kajak zostaje zaparkowany na kilkanaście minut w ośrodku na zakolu jeziora ( stamtąd było kilkaset metrów do sklepu w Kiejkutach ) i ... wraca. Żadnych rezerwatów, perkozów ani krajobrazów, żadnego łażenia przez las pośród niebezpiecznej przyrody - lekko, łatwo i przyjemnie. Okazało się, że nawet nurkowie, mający tu od lat swój ośrodek jeszcze na to nie wpadli. Tak to brydżyści, ku pożytkowi wszystkich młodzieżowych grup, które po wsze czasy obozować będą w Kulce, nanieśli ślad na mapę pięknej ziemi szczycieńskiej.



ZASADA ANTYCYPACJI

Każdy uczestnik Obozu ma to do siebie, że się kiedyś urodził. A potem obchodzi urodziny. W tym - niestety - również osiemnaste. I niektóre z nich wypadają - o zgrozo - w trakcie Obozu . Nauczona doświadczeniem szamotulsko - zakopiańsko - muszakowsko - rogowskimi komenda sprawdziła zatem daty urodzenia. Ilościowo rokowania były niezłe - tylko dwójka solenizantów. Za to jakościowo !!! Wśród jubilatów dusza towarzystwa, człowiek o niezwykle rozbudowanym życiu towarzyskim i uczuciowym, bon vivant zawołany - Tomeczek. I od razu było wiadomo, że nie będzie lekko.

Podjęte zatem zostały działania wyprzedzające. Program został tak podretuszowany, by w newralgicznym dniu umordować uczestników ponad miarę: turniej na później, sport na wcześniej, jakieś dodatkowe atrakcje ... Zaplanowano kilka wcześniejszych, dodatkowych godzin snu dla wieczornego dyżurnego i delikatnie przyblokowano linie transportowe na dzień urodzin. Jednak sztuka strategii uczy, że na każdy plan znajdzie się przeciw-plan. Więc nikt nie przewidział, że impreza może się zacząć równo z wybiciem północy. I - nie było lekko !



HISTORIA PEWNEGO ODWOŁANIA

Bohater wielu poprzednich Obozów ( i artykułów ), barwna osobowość i wielki duchem wojownik Kacper został ugodzony w najczulsze miejsce. Wezwano na niego sędziego ! I to w przedostatniej rundzie turnieju teamów, gdzie z drugiego stołu walczył o zwycięstwo ! Na dodatek sędzia wydał werdykt nie po myśli naszego bohatera, a burczącego coś protestanta wysłał na drzewo, czyli do Wysokiego Jury.

To jednak nie stanowiło problemu. Jury zostało oderwane od swoich bojów na n-tym stole, zreferowano mu problem i zażądano zajęcia stanowiska. Tu, patrzące błędnym wzrokiem Jury ( "..co mam zagrać, pika czy kiera ?" ) znalazło salomonowe - choć, jak się potem okazało, niezupełnie zgodne z przepisami - wyjście:
- Proszę napisać odwołanie, a po turnieju zostanie rozpatrzone !
I zajęło się ponownym liczeniem pików i kierów w SWOIM rozdaniu.

Po ostatniej rundzie zrobiło się zamieszanie. Sędzia wywiesił wyniki, a Jury ogłosiło, że wyniki są nieoficjalne, bo ma wpłynąć protest. W związku z tym obozowicze udali się na dyskotekę, a Kacper w towarzystwie partnerów z teamu pognał na poszukiwanie kartki, długopisu i weny do pisania protestów. Po godzinie sytuacja była stabilna: dyskoteka szła pełną ( jak na brydżystów ) parą, Jury stało i czekało na wpłynięcie, a skryty gdzieś team Kacpra pisał. Wtedy Jury poszło na kawę do zaprzyjaźnionej kawiarni ( o 1,3o w nocy ! ), a gdy po godzinie wracało - zdarzenia nabrały dynamiki. Dyskoteka została zakończona, a rozchodzącym się oznajmiono:
- Termin wpływania protestów minął !
Po kwadransie Jury miało wizytę. Uzbrojony w wiedzę ogólnobrydżową team odwoływaczy długo przekonywał, że: a/ to oni mają rację; b/ protestów się tak łatwo nie pisze; c/ powinno się przedłużyć termin składania wniosków. Świtało, gdy uzgodniono, że "do śniadania".

Dzień, jak zwykle, wstał piękny. I jak zwykle, na śniadaniu nie było zbyt wielu obozowiczów. Jury rozejrzało się po sali, odnotowało fakt nie napotkania żadnego z protestowiczów z kartką w ręku, skonsumowało i udało się do swoich zajęć. Jednym z nich było oznajmienie sędziemu, że wyniki turnieju teamów są jak najbardziej oficjalne. Gdzieś koło południa, tuż przed ważnym meczem piłkarskim, dopadł je czołowy snajper Kacper i odbył się dialog:
- I co ?
- Jakie co ?
- Z protestem ?
- Jakim protestem ?
- Przecież wsunęliśmy Panu kartkę pod drzwi ...
- Kiedy ?
- O piątej !
Tu Jury zwątpiło i galopkiem udało się do swojej kwatery. W końcu o świcie ( dziewiątej ! ), po taaakiej nocy niejedno można rozdeptać wychodząc z pokoju ! Na podłodze jednak nie leżało nic, co by choć w przybliżeniu przypominało odwołanie. Wróciło więc na boisko, odwołało bohatera od strzelania kolejnej bramki i kontynuowało dialog:
- Jakie drzwi ?
- Nooo, pańskie ...
- Przecież o piątej budynek był zamknięty* na klucz !
- Więc wsadziliśmy pod drzwi wejściowe...
I to by było na tyle ! Sprzątaczki były sprawne, walająca się w korytarzu po podłodze kartka z jakimiś napisami nie miała prawa się uchować. A to, że następny turniej Kacper przesiedział na kornerze, to już zupełnie inna opowieść. Coś tam jednak dało się zrozumieć z tego, co burczał po usłyszeniu decyzji sędziego ...

* Kacper i Jury zakwaterowani byli w różnych pawilonach



OJ, BOLĄ GŁÓWKI !

Dziewczynkę rozbolała główka. Niestety, było to pod koniec turnieju indywidualnego, który - jak wiadomo - jest najtrudniejszy do przeprowadzenia, bo to i system zmian, i wymieszanie, i liczba zawodników i stołów ... A tu doszło jeszcze rozstawienie ! Zdecydowano się rozsadzić aktualnie najlepszych w punktacji długofalowej, a wyszło 17 stołów. Dlatego turniej prowadziło aż dwóch sędziów, choć i tak nie było im łatwo. Na początek, nie zgadzała się liczba rozstawionych. Niby 17 nazwisk, 17 miejsc, a tu cały czas ktoś stoi. W końcu wykryto sprawcę. To Bartuś, jeden z najmłodszych uczestników, zajął ulubione miejsce na N-ie i z uporem godnym lepszej sprawy, nie przyjmował do wiadomości komunikatów wygłaszanych przez ekipę sędziowską. Po kolejnym czytaniu listy rozstawionych ze wstawaniem i mówieniem:"jestem", winowajca został wykryty i ekstrahowany do grona nieuprzywilejowanych. Turniej mógł się rozpocząć. I trwał, bo dzięki czujności sędziów rozmaici przemieszczacze i mąciciele byli natychmiast odławiani i zawracani na przynależne linie i miejsca.

Mimo to, dziewczynkę rozbolała główka. Na trzy rundy przed końcem. Cóż robić, trzeba było poszukać zmiennika. A tu wszyscy grali lub kibicowali i znali rozdania. Jedynymi nieskażonymi okazali się niespodziewanie sędziowie i oni też - naprzemiennie - musieli podjąć dalszą walkę. Na pierwszy ogień poszedł Jurek Greś. Zajął miejsce przy stole i patrzącym z niesmakiem przeciwnikom na początek oświadczył ( w jego mniemaniu ) uspokajająco:
- Będę grał jak mała dziewczynka !
Przeciwników jakoś to nie uspokoiło, za to partner spojrzał z nadzieją. Wtedy Greś dodał pod jego adresem:
- A ty mi nic nie zrzucaj, bo małe dziewczynki i tak nie patrzą na zrzutki !
Po czym dograł rundę. Podobno, zgodnie z deklaracją.

Jako kolejny, rękawicę podjął Czesiek Tomaszewski. Zagrał starannie całą rundę, zapisał wynik i przykładnie poczekał na komendę sędziego ( Gresia ):
- Zmiaaana !
Wtedy już zareagował niczym rasowy uczestnik Obozu. Usiadł nie na tej linii !!!

Więcej eksperymentów nie przewidziano. W ostatniej rundzie wpisano średnie.



PO CZYM ODRÓŻNIĆ NURKA ?

W Ośrodku "Joanna", gdzie odbywał się BOOM, znajduje się znana baza płetwonurków. Przez cały boży dzień ( i noc ), niczym kosmici, snują się po terenie w olbrzymich, czarnych skafandrach z butlami na plecach, w najmniej spodziewanych momentach puszczają bąble spod wody na nie przygotowanych wczasowiczów, świecą latarkami z odmętów pośrodku nocy. Jednak najbardziej charakterystyczną cechą nurka jest przyrośnięta na stałe czapeczka. Im grubsza, większa i bardziej kolorowa - tym lepsza. Tak więc, na tytułowe pytanie, należy wiedzieć, że: jeśli pośrodku lata, w 40-stopniowym upale, na leśnych duktach bądź bezkresnej plaży pojawi się pełnowymiarowy facet w olbrzymiej, wełnianej i bijącej po oczach czapeczce, to nie jest to wyrośnięty krasnoludek. To - nurek !

Drugą cechą charakterystyczną nurka jest słabe zdrowie. Którejś czarnej, mazurskiej nocy przy ognisku i na pomoście odbywały się dwie równoległe imprezy. Przy ognisku śpiewali nurkowie, którzy nieco wcześniej zakończyli zajęcia, natomiast koniec pomostu okupowali co starsi obozowicze ( z własnymi gitarami i repertuarem ), którym opóźniony koniec turnieju nie pozwolił na zajęcie strategicznego punktu przy ogniu. W końcu nastąpiło staropolskie: "hej, tam na moście !" i imprezy się zintegrowały. Nastąpiły już wspólne harce i swawole, repertuary ( i uczestnicy ) się przemieszały. Tak trwało przez kilka godzin ... ale to nie młodzi brydżyści byli tymi, którzy ( niczym małe kotki ) odpadali jeden po drugim. Oni nieśli sztandar do samego końca ! I co - jaka dyscyplina lepiej konserwuje ?



REINKARNACJA

Właściciele Ośrodka kochają koty. Wiedzą o tym nie tylko autochtoni, którzy co i rusz podrzucają jakieś zabiedzone maleństwo, ale i same zwierzaki. Robią, co chcą. Snują się między nogami, wylegują na środku parkingu, uczestniczą w ogniskach i - nie całkiem bezinteresownie - towarzyszą łowiącym ryby na pomoście. Po przyjeździe grupy brydżowej udało im się nawet zaadaptować teczkę sędziego głównego dla potrzeb poobiednich drzemek.

W stadku, które znajdowało się w Ośrodku na początku Obozu znajdowała się prawdziwa perełka. Małe, czarne jak noc kociątko miało tak skrystalizowane upodobania co do brania na ręce i przytulania, że niejeden z obozowiczów był potem zalepiany plastrem. Widać było, że wyrośnie z niej prawdziwa, feministyczna bestia.

Jednak po weekendzie kociak zniknął ! I żadne poszukiwania nie dawały rezultatu. Fakt, że na weekend zjechał tabun nurków, którzy potem ewakuowali się wyładowanymi rozmaitym sprzętem wielkimi samochodami ( gdzie łatwo byłoby przemycić i hipopotama ), nie ma tu nic do rzeczy. Przecież nurek nie ukradnie kota ! Również to, że tego samego dnia - po dwudniowej wizycie - wyjeżdżał Antek Zdzienicki z suką Yoko ( a mordę miała więcej niż zadowoloną ), nie dotyczy tej historii. Przecież dobrze wychowany rottweiler nie pożre koteczka ! Dziwnym natomiast się wydaje, iż tego samego dnia na ognisku podano prosiaczka. Z chrupiącą skórką, należycie przyrumienionego i smakowicie pachnącego. Czyżby ... ?



NA STRONIE

Właściwie to obozowa internetowa strona brydżowa powinna mieć dodatek "... imienia Magdy Sokólskiej". To ona była redaktorem naczelnym ( a kto wie, czy i nie pomysłodawcą ) na BOOM 1 w Muszakach; to ona całymi dniami użerała się z niesolidnymi autorami i fotografami; to ona pilnowała, by wszystko było w terminie i nadawało się do druku. Słowem - dokumentnie spaprała sobie Obóz. Nic też dziwnego, że w następnym roku już w bramie Ośrodka wygłosiła expose: "nigdy więcej ..." i tego się trzymała przez kolejne lata. Mimo to strona powstawała - zawsze znalazł się ktoś, komu się chciało. Jacek Berkowski, Krzysiek Czaiński, Marcin Nowotka, czy Adam Ejnik - choć nie tylko - zapisali się złotymi zgłoskami w historii BOOM-ów.

Nieco inaczej było w tym roku. Niby strona była, a jakby jej nie było. Niewydolność linii telefonicznych i coraz lepsza jakość zdjęć powodowały, że przesyłanie danych trwało i trwało... a efekt niewielki. Każdej jednak nocy, do czwartej nad ranem, niewielka grupka ludzi czuwała, ciężko ( choć mało owocnie ) pracując, by najświeższe dane mogły ujrzeć światło dzienne. Niczym w mądrym, choć niecenzuralnym, rosyjskim przysłowiu, które kończy się: "... ale próbować trzeba!". Oddajmy im sprawiedliwość:
- Paweł Ościak - główny koordynator internetowy
- Krzyś Kołodziejczyk - wprowadzacz danych
- Karol Gałązka - naczelny fotograf
- Marcin Strawa - samozwańczy konsultant do spraw wszystkich
- Adam Strawa - młodszy pomocnik konsultanta
- Janusz Maliszewski - cenzor
- Elżbieta Chrostowska-Jaster - właścicielka Ośrodka



ZA ILE ?

Prawdziwy bramkarz. Wzrost, z którym spokojnie znalazłby miejsce w wielu drużynach ligowych. Zasięg ramion, że w pozycji wyprostowanej mógłby wiązać sznurowadła. Spokój i opanowanie. To wszystko sprawiało, że na boisku do piłki nożnej wzbudzał respekt. Nawet wśród ligowców z Orżyn, z którymi obozowiczom przyszło się potykać

Przeszłość obozowa też bogata. Zaliczył wszystkie BOOM-y, a także słynny pod-namiotowy obóz Janka Blajdy w Wiciach. Zapisał się nawet - a wcale nie było to łatwe - do elitarnej, zaledwie kilkuosobowej, grupy wywalonych z któregoś z poprzednich obozów.

Przy stoliku brydżowym - wzór. Cisza, spokój i ciężka praca. Kulturalne i życzliwe odnoszenie się do partnerów i przeciwników. Staranne wykonywanie poleceń sędziego.

Dlaczego zatem na NIEZWYKLE WAŻNYM turnieju piłki nożnej widziano go ciągle a to w jednej, a to w innej drużynie ? Dlaczego tak często zmieniał barwy ? Dlaczego, Kondziu ? ...



JAK TO NA WYCIECZCE ŁADNIE ...

Odbyła się wycieczka. Tradycyjna, BOOM-owska, autokarowa, obowiązkowa. W ubiegłych latach - nolens volens - obozowicze zobaczyli: pola Grunwaldu, Muzeum Etnograficzne w Olsztynku, zamek w Nidzicy, zamek w Szczytnie, nielegalny tor wyścigów motocyklowych pod Wielbarkiem, wesołe miasteczko, wystawę Andrzejów: Czeczota i Krauzego. A jak już było całkiem cienko z kasą, to chociaż pałacową ekspozycję Józefa Wilkonia w pobliskim Trzebiatowie. Jednak i tym razem coś nowego się znalazło.

Najpierw była ... nie, chronologicznie biorąc, to najpierw podjechały autokary, obozowicze się zapakowali i ... natychmiast zasnęli ( efekt przetrenowania ?! ). Dookoła łany, maki, jeziora i te rzeczy i gnające przez nie 2 zaspane autokary ! 80 osób !!! Kiedy już dojechały do Świętej Lipki, nastąpiło pewne ożywienie. Nawet na przemęczone organizmy podziałały dostojeństwo i uroda miejsca. A może i gabaryty wspaniałych organów - niestety bez fonii, bo nie ta pora ...

Następny był Kętrzyn. Wilczy Szaniec, wieloletnia kwatera Hitlera. Ruiny, ścieżki, zakamarki, stropy i podziemia - lekcja historii na żywo ! Przewodnik okazał się brydżystą i gdy usłyszał, że oprowadza kolegów po fachu - starał się, jak umiał. Jednak po raz pierwszy zwątpił, gdy pośrodku lasu, na wąziutkim przesmyku między jednym bunkrem a drugim - przemarsz został wstrzymany na kilka minut ! To jeden z najmłodszych Mateuszy ( a było kilku ), niczym Rejtan, nie pozwalał nikomu ruszyć się krokiem do przodu. Przez ścieżkę przechodziła żaba !

Ostateczne zwątpienie ogarnęło przewodnika, gdy w najbardziej pasjonującym momencie najbardziej pasjonującej opowieści pod samą najważniejszą kwaterą, gdzieś z piątego rzędu zasłuchanych obozowiczów, dobiegło sakramentalne: "... masz taką kartę ... ".



MASTER'S VOICE ?

Obok Sanktuarium Maryjnego w Świętej Lipce, w krużgankach rozstawione były stragany z dewocjonaliami. Obok plastikowych, drewnianych, kamiennych i diabli ... oh, sorry ! ... Bóg jeden wie, z jakich jeszcze surowców zrobionych figurek, krzyżyków i różańców, leżało kilka wydawnictw oo.jezuitów. Zatrzymał się przy nich sam szef Obozu i starannie studiował jedno po drugim. W końcu coś zagrzmiało, zabłysło, zapachniało siarką i ... transakcja została zrealizowana. Skromniutka, niespełna 100-stronicowa książeczka w mysich barwach nosiła równie skromny nadtytuł: "Nie jesteśmy aniołami, wykonujemy tylko ich robotę".

Całą powrotną drogę studia trwały. Od maksymy do maksymy, strona po stronie, od Ignacego Loyoli do Adama Naruszewicza. A potem ... Gdy nieco spóźnione towarzystwo wysypywało się z autokarów gnając na obiad, na drodze Maliszewskiego stanęła właścicielka Ośrodka i zadała proste pytanie:
- Jak pan, panie Januszu, załatwił taką pogodę* na wycieczkę ?
- I wszyscy usłyszeli równie prostą, prawdziwie skromną, iście jezuicką odpowiedź:
- Nie musiałem nic załatwiać. Jam to - nie chwaląc się - sprawił !

* był to jedyny pochmurny, chłodny dzień w trakcie Obozu



O WZROŚCIE

Jurek Greś przyjechał na BOOM jako wykładowca. Miał się zajmować wistem i całą problematyką z tym związaną ze szczególnym uwzględnieniem praktycznej pracy przy stole. A gdyby starczyło czasu, to - jako sędzia świeżo po dokształtach - miał opowiedzieć o kilku podstawowych sytuacjach wynikających z prawa brydżowego i nauczyć obozowiczów, jak sobie z tym radzić podczas gry. Jednak po pierwszym turnieju, w którym wystartował, sytuacja uległa gwałtownemu odwróceniu. Jurek zobaczył natychmiastową potrzebę podniesienia poziomu wiedzy o przepisach.
Przecież oni nic nie umieją... - tak brzmiał początek tyrady.

Po następnych zajęciach, gdzie ponad 50 uczestników z zapartym tchem chłonęło fascynującą wiedzę o namysłach, fałszywych renonsach i zagraniach nie z tej ręki, odbył się kolejny turniej. Jurek kończył go rozpromieniony, tak nadęty samozachwytem, że ani przystąp. A na pytanie, co go tak uradowało, z prawdziwą dumą odparł:
- Wiesz, od razu, i to co najmniej pięciokrotnie, wzrosła ilość interwencji sędziowskich !



SYNDROM SZWEDZKI 2

Antoni Zdzienicki, wielokrotny wykładowca na poprzednich BOOM-ach, nie mógł tym razem pełnić swojej roli, gdyż zdobywał właśnie srebrny medal na szwedzkich Mistrzostwach Europy. Znalazł jednak czas, by wpaść na 1,5 dnia i opowiedzieć, jak to było. Spotkanie trwało 3 godziny, z czego dobrą połowę poświęcono różnicom hmm... kulturowym między grą w kraju a zagranicą. Nic też dziwnego, że gdy rozpoczynał się wieczorny turniej, nikt nie poznawał sali. Martwa cisza, wszyscy na swoich miejscach, wyprostowane postawy, oczy wpatrzone z oddaniem w sędziego, uszy wsłuchane w trzepot ciem-mutantów. Nawet sam Tomaszewski poczuł się nieswojo, bo do kogo tu wygłosić nieśmiertelne: "Halo !" lub "Czy ja pani nie przeszkadzam ?". I tak biegło ... coś ze trzy rundy. Potem powoli ( polski ? ) standard powracał. Wystarczyło jednak, gdzieś tak w połowie turnieju, gdy już znowu nie dało się wytrzymać, by Antoni wstał, potoczył wzrokiem po sali i - znowu było cicho. Nauka nie idzie w las ? ... może tylko trzeba ją czasem powtarzać ? W końcu - ĆWICZENIE CZYNI MISTRZA !



FOTOGRAFA PRZY TYM NIE BYŁO

A mieliśmy co najmniej trzech ! Tymczasem: jeden odsypiał zaległości, drugi zapomniał aparatu, a trzeci hasał po boisku. Dlatego już tylko słowem pisanym uwieczniony będzie mecz piłkarski, jaki stoczyła reprezentacja Obozu z ligową drużyną z Orżyn. Choć nawet najbardziej wprawne pióro nie odda ani cudownych dryblingów Bredego i Żydaczka, ani wspaniałych parad Ościaka i Ronkego, ani przepięknych bramek Stasińskiego, ani heroicznej walki, jaką toczył młody Wilczak z trzykrotnie cięższymi obrońcami. A jak tu opisać słowo, jakie uleciało Wosikowi po czterdziestym siódmym faulu na jego osobie ? Jak wyrazić zapał kibiców ? Jak skadrować gwałtowny ubytek sił obu drużyn w drugiej połowie, gdyż jedni - poprzedniej nocy - mieli ognisko z nurkami, a drudzy - piknik w Mrągowie ? Już na zawsze pozostanie tylko suchy wynik: 6:2 dla przeciwników.



ZWYCIĘSTWO CZY PORAŻKA ?

Tu miało być sprawozdanie z wielkiego rewanżu - tym razem w siatkówkę - z drużyną z Orżyn. Tym razem wszystko było zapięte na ostatni guzik. Fotografowie dobudzeni, aparaty naładowane, kibice i zawodnicy przetransportowani tak, by zdążyli zrobić rozgrzewkę, ognisko - poprzedzającego wieczoru - zakończone o godziwej porze. Nawet miotełki się znalazły, by uprzątnąć ślady przemarszu stadka kóz przez boisko. I - oczywiście - potwierdzony telefonicznie termin meczu. Mimo to - przeciwnicy się nie stawili ! Walkower !

I była to jedyna rzecz, jaka nie wyszła na Obozie.



TRÓJKĄT NEWTONA I DWUMIAN PASCALA

Najmłodsza, początkująca grupa też miała zajęcia z teorii brydża. Bilans statystyczny, bilans stołu, widzenie rozdania, ćwiczenia z plastic valuation - jak zwał, tak zwał, trochę się trzeba było nawyobrażać i nieco nawyliczać. Zasuwali, aż szły dymy ! Średnia wiekowa grupy byłaby około 12 lat, gdyby nie dwaj licealiści. Coś chyba mało zdolni, bo byli już na kilku Obozach, a wiedzy brydżowej jak na lekarstwo. Za to, gdy przyszło do wyliczania prawdopodobieństwa zdarzeń, w użytku się pojawiły trójkąt Pascala i dwumian Newtona. Młodzi zastygli z podziwu ! Jednak, gdy się okazało, że co 8 tysięcy rozdań powinni dostać trzynastokart w jakimś kolorze - coś im się przestało zgadzać. Ale to pewnie brak wiedzy - przecież tak znani teoretycy brydża jak Pascal i Newton nie mogli się mylić.



TASIOR

Do redakcji przyszedł list ... Nie ! ... Do lekarza przyszła baba ... Też nie tak ! ... Do mnie, na 3 dni przed rozpoczęciem Obozu, przyszedł mail: "Grzeczności ... nazywam się tak-i-tak ... chciałbym się zapisać ... grzeczności". Co robić ? Limit miejsc w zasadzie wyczerpany = minus. Wiek zaawansowany ( student, i to nie pierwszoroczny ) = drugi minus. Człowiek nie sprawdzony = trzeci minus. Współczynnik klasyfikacyjny za wysoki = czwarty minus. Wygląda, że nie pojedzie ! Coś jednak alarmuje ( intuicja ? przecież to nie istnieje ! ), więc chap ! za słuchawkę i wysłuchanie paru opinii mądrych ludzi ! Jak to jednak dobrze, że konsultanci nie pojechali na wakacje, a MACIEK STASIŃSKI przyjechał na Obóz ! Bez niego to byłby inny BOOM - został zresztą pierwszym laureatem nagrody pn. "Odkrycie Obozu". Dziękuję, Tasior ! ( - jam - )



27 WIELKICH

Napoleon miał swoją gwardię. A gwardia miała mundury. W tym - tzw. wielkie, zakładane tylko na parady albo do najbardziej beznadziejnych bitew.

Warszawa miała swoje Mistrzostwa Europy. W tym - te z 1999 roku, po których pozostały takie długi, że brydżowy Związek przez całe lata nie wiedział, czy śmiać się czy płakać. W jakiejś mierze przyczyniły się do tego pamiątkowe koszulki, których naprodukowano całe wagony. I miano na nich zarobić. Niestety, jakaś tęga głowa tak skalkulowała cenę, że od stoiska odrzucało nawet zasobnych Holendrów czy Niemców.

Nie ma jednak tego złego, co by na dobre nie wyszło. Przez całe lata brydżowa młodzież obdarowywana była niesprzedawalnymi już wówczas koszulkami. Wydawało się, że wór nie ma dna. Gdy jednak przed tegorocznym BOOM-em rozpoczęły się poszukiwania, okazało się, że wszystko się kiedyś kończy. Nawet grzebanie w zasobach najbardziej zajadłych chomików przynosiło znikome rezultaty. Jedyne, co udało się skompletować, to 27. Ostatnich !
Wiadomo, że dla wszystkich nie starczy. Ubrać w nie kadrę - też nieelegancko. Pozostało zrobić z nich super-nagrody. Wyłącznie dla zwycięzców poszczególnych turniejów. Ponieważ koszulek było dokładnie 27, pod tę liczbę został ułożony plan turniejów. Laureatów - pod żadnym pozorem - nie mogło być więcej ! Okazało się, że nawet 2 koszulki zostały. Zostali nimi uhonorowani, zasłużeni dla Obozu:
- Andrzej Kijewski, starosta powiatu szczycieńskiego
- Marcin Nowotka, radny gminy Płoniawy i były uczestnik BOOM-ów
I pewnie już nikt nigdy na całym świecie nie otrzyma takiej koszulki !



NASI GÓRĄ !

Na tegorocznym BOOM-ie zabrakła kilkorga spośród niemal etatowych uczestników poprzednich Obozów. Zajmowali się w tym czasie zdobywaniem medali dla barw Polski. Serdeczne gratulacje dla:
- Asi Krawczyk i Marty Maj - brązowych medalistek Mistrzostw Europy Juniorek
- Andrzeja Aleksandrzaka i Antoniego Zdzienickiego - srebrnych medalistów Mistrzostw Europy Seniorów



SKWIEŻYNKA

Jak to pięknie brzmi ! W tym jest i świeżość lasu i szum ruczajów ! Bezkresne pole i kwiaty na łące ! Zapach stokrotek i ciepła skórka młodej sarenki ! Mruczenie kota i radość poranka ! Burza włosów i błysk oczu ! Tao i dźwięk dzwonów ! Obietnica i nasycenie ! Szum wiatru i letnia burza ! Blues i góralska muzyka ! I wiele, wiele więcej ... Pod taką to nazwą czterech obozowiczów z najbardziej oddalonych regionów Polski ( żaden z lubuskiego ) wystąpiło w turnieju teamów. I wygrali ! Nic dziwnego, pod takimi auspicjami !

W brydżowym światku, w turniejach teamów istnieje zwyczaj nadawania teamom nazw "z księżyca". Najogólniej - im głupiej, tym lepiej ! Cieszyć może, że na Obozie tylko nieco ponad 50% nazw podpadało pod tę kategorię. A z pozostałych wiele było niemal równie poetyckich, jak tytułowa. Wymieńmy kilka: Najlepszy Młodszy, Halo !, Dręczona Pożądaniem ( i jako odpowiedź: Dręczeni Tasiorem ), Kaloryfery ( szybko przerobione na znacznie bardziej brydżowe Kalafiory ), Zioła Bitnera i Filutki. Nam najbardziej podobała się GWARDIA CZESIA - i pięknie to, i politycznie !



MAKSYMA JEZUITÓW

Przewidywać i planować, co ma się robić, a po zrobieniu zbadać to i ocenić - oto najpewniejsze zasady dobrego działania.

Św. Ignacy z Loyoli

I co, czy nie pasuje do brydża ?


DWIE RELACJE



ODWIEDZINY GWIAZDY

To miał być jeden z głównych punktów programu ! Sama Renata Dancewicz, absolutny brydżowy NUMER JEDEN wśród aktorów ( no, może ex aequo - Omar Sharif też trochę umie grać ! ) zgodziła się wpaść na Obóz i wystąpić w turnieju. Na dodatek była niedaleko, też na Mazurach, niespełna 70 km* od Kulki, choć nie mogła wyjechać przed godziną X, co dawało niewielki margines czasu na transport. Ale, od czegóż planowanie ? Więc: rozpoczęcie turnieju przesuwamy o godzinę pod pretekstem ... zawsze coś się znajdzie. Dalej: najlepszy kierowca ( poza mną, oczywiście ) za kierownicę najlepszego wozu ( mojego, rzecz jasna ), a najlepszy konwersant ( tu już nie było konkurencji ) do towarzystwa. I najlepszy partner do grania, a najlepsze miejsce do siedzenia. A także, co najważniejsze, duuużo zapasowego czasu, bo może się coś jeszcze zdarzyć ( i proszę, jakimiś tajemniczymi kanałami zwiedziała się lokalna prasa i przyjechała przeprowadzić wywiady ! ). Tak więc, specjalni wysłannicy Obozu wyjechali w pięćdziesięciokilometrową* trasę, z pełnym bakiem* benzyny, z dwugodzinnym* wyprzedzeniem ! A to, że rzekomo z nieba spadła na autostradę żaglówka, co zablokowało* ruch na kilka godzin; że zrobiła się* czarna noc; że podniosły się* mgły; że zabrakło* benzyny; że przewodnik co i rusz gubił* drogę ... Bo jakiż mężczyzna, w wieku od 16 do 116 lat, nie chciałby spędzić kilku godzin wśród okoliczności przyrody z Renatą Dancewicz ?!

( - jam - )


* wszelkie rozbieżności w relacjach należy złożyć na karb młodzieńczej fantazji którejś ze stron



WIELKA WYPRAWA

Jak spowodować błysk oczu u dowolnej obozowiczki z Warszawy? Zaproponować przejażdżkę samochodem z kierownikiem Obozu! Bo i umiejętności kierowcy, dynamika i bezpieczeństwo, ale także samochód, pod którego maską kryje się wiele koni mechanicznych, są już legendarne.
I tym to pojazdem miałem przyjemność wyruszyć po panią Renatę Dancewicz, która zechciała nas odwiedzić i zagrać na naszym Obozie w brydża!

Było nas dwóch, ja od kierownicy i - na specjalne polecenie, do spraw zabawiania w drodze pani Renaty - Tomek, którego reputacja w tej dziedzinie jest niepodważalna.
Wyruszyliśmy wcześnie, bo czekało nas przecież 100 km nieznanej drogi przez Szczytno i Olsztyn, a i trudno było przepuścić okazję do wizyty w supermarkecie. O dziwo, bez problemów i na czas dotarliśmy do Olsztyna. Tomek przezornie przespał większość drogi, bo do arcyważnego zadania podszedł bardzo poważnie. Punktualnie dojeżdżaliśmy do umówionej karczmy, gdzie mieliśmy odebrać naszego Gościa. I wtedy - stało się! Kilka kilometrów od celu stanęliśmy na końcu pokaźnego sznuru samochodów. Szybki rekonesans potwierdził nasze obawy - wypadek, przejazd najwcześniej za godzinę! Błyskawicznie podjęliśmy decyzję o ekspresowym objeździe, Tomek wyciagnął komórkę: "Pani Renato będziemy za 15 minut". Poprawiłem cegłę na gazie i wystartowaliśmy. Nie zraziło nas, że najbliższa droga znalazła się dopiero pod Olsztynem. Tomek profesjonalnie pilotował i po zaledwie kilku kółkach po Olsztynie wskazał właściwą drogą wylotową (10 minut). Niestety, po kolejnych 10 minutach zmienił zdanie i zawrócił mnie z powrotem do Olsztyna. Zmieniliśmy wylotówkę na bardzo-krętą-i-dziwną-trasę, która po następnych 10 minutach okazała sie znów być nie tą. I tak ("Może oddaj mi tę mapę, Bredziku"), wróciliśmy na tę poprzednią, która tym razem jednak okazała się być właściwą. Warto było - droga była wspaniała, okoliczne łąki pokryte gestą mgłą, drzewa nad drogą tworzyły gęsty tunel, a i zabudowań nie odnotowaliśmy. Pierwotna przyroda, ryk silnika i pare telefonów "zaraz będziemy", "jeszcze parę minut". "Zaraz" okazało się być zaledwie okrągłą godziną. Odebraliśmy panią Renatę i - jako że 100km dalej, w Kulce mieli już zaczynać turniej - "Czekajcie z turniejem, zaraz będziemy".

Droga powrotna minęła szybko, bo przy miłej rozmowie i wielu dowcipach. Tomek był w swoim żywiole a ja pracowicie zygzakowałem po szosie dyskretnie zasłaniając sobą prędkościomierz, aby pasażerowie nie odczuli zagrożenia życia. Dopiero w Szczytnie w Tomku znów obudziły się zdolności pilotażowe i wyprowadził mnie "bliższą i na pewno dobrą drogą na Kulkę" niż ta, która jechaliśmy w przeciwną stronę. Po pewnym czasie, mimo jego gorących zapewnień i bicia się w piersi, pomny na poprzednie doświadczenia zawróciłem z niej, co okazało się posunięciem ze wszech miar słusznym. Ostatnie kilometry minęły nam pod znakiem stacji benzynowej (15 minut) i następnie bardzo gęstej mgły (maks. 40km/h). Następnie już tylko ze dwa kółka po drogach leśnych (czemu my zawsze trafiamy we właściwą na samym końcu ?) i tryumfalnie zajechaliśmy pod ośrodek. Z samochodu wychodziliśmy jak herosi, pewni swych zasług - w końcu 5 godzin jazdy bez przerwy i wszyscy w całości!
Dlatego nie wiem, skąd te surowe spojrzenia Kierownika i dziwna reakcja przy naszym wejściu na salę gry ? Przecież zdążyliśmy na ostatnie 6 rozdań!

( - pav - )